Thierry Śmiałek – Recenzja serialu

14 maja 2015

Thierry ŚmiałekSeriale o dzielnych wyrzutkach nie wyszły z mody do dziś, choć teraz telewidzowie oglądają raczej przygody bohaterów z uniwersum Marvela i DC, takich jak Arrow czy Batman. Jedynym klasycznym banitą, który trzyma się mocno, pozostaje Robin Hood, który co jakiś czas zmartwychwstaje w nowym serialu, ewentualnie Zorro. Tymczasem istnieją jego pobratymcy, kiedyś święcący triumfy, dziś już całkiem zapomniani: Wilhelm Tell, Stulpner, Janosik, Curro Jimenez, Rob Roy – a także Thierry la Fronde, który na polskich ekranach gościł jako „Thierry Śmiałek” (serial emitowano w ramach programu „Ekran z bratkiem”). Ten nad wyraz sympatyczny bohater został stworzony w latach 60’tych przez reżysera Claude’a Breitmana, którego pseudonim artystyczny to Jean-Claude Deret. Czy bardzo różnił się od innych tego typu „obrońców uciśnionych”? Popatrzmy.

  Jest rok 1360. Francja została rzucona na kolana przez angielskie wojska pod dowództwem Czarnego Księcia, syna Edwarda III. Król Jan II Dobry znajduje się w angielskiej niewoli. Dwudziestoletni rycerz Thierry de Janville opracowuje śmiały plan uwolnienia nieszczęsnego władcy. Do spisku wciąga swego przyjaciela Bruela. Niestety przegrywają onibitwę, zanim się rozpoczęła – Thierry zostaje zdradzony przez zaufanego człowieka i wciągnięty w zasadzkę. Bruel ginie, zaś de Janville trafia do lochu własnego zamku jako więzień skazany na śmierć. Mieszkańcy miasteczka są zbyt zastraszeni, żeby próbować mu pomóc. Jedynie kowal Bertrand oraz Isabelle, sierota wychowywana przez miejscowego karczmarza i jego żonę, chcą znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Bertrand zna młodego rycerza od dziecka i z dumą nazywa się jego przyjacielem, zaś zakochana w Thierry’m Isabelle gotowa jest na wszystko, by mu pomóc. Wydaje się, że nie mają szans, jednak z pomocą przychodzi im przypadek. Angielski patrol aresztuje drobnego złodziejaszka o imieniu Jehan, zaś ten – działając we własnym interesie – pomaga skazańcowi uwolnić się z łańcuchów i uciec. Isabelle dostarcza im nową odzież i pomaga wymknąć się z miasteczka. Po drodze uwalniają Bertranda, który wdał się w awanturę z Anglikami. Odzyskawszy wolność Thierry postanawia, że nie zrezygnuje z walki przeciw okupantowi i przybiera imię Thierry la Fronde, od rzymskiej procy, którą umie się bardzo zręcznie posługiwać. Porwany jego młodzieńczym entuzjazmem Jehan postanawia przyłączyć się do niego i Bertranda. Wspólnie zbierają niewielką drużynę gotowych na wszystko wyrzutków. Znajduje się w niej jeszcze wędrowny poeta Pierre, aktor Judas, karczmarz Martin, wuj Isabelle, oraz nieznany nikomu człowiek bez przeszłości, Boucicault. Ich cichymi sprzymierzeńcami są Isabelle oraz ksiądz, który sam był kiedyś rycerzem. Wspólnie postanawiają uprzykrzyć życie Anglikom tak, jak tylko się da.

 Thierry i jego kompania byli niewątpliwie w założeniu twórcy partyzantami swoich czasów. Wojna stuletnia była wojną przedziwną i jednocześnie paskudną ponad wszelkie wyobrażenie. Tak naprawdę stoczono w niej bardzo niewiele regularnych bitew, natomiast działania podjazdowe odznaczały się brutalnością przechodzącą ludzkie pojęcie. Francja przegrała głównie z powodu wewnętrznych podziałów. Dopiero co zakończyła się żakeria, chłopskie powstanie w którym szlachtę mordowano bez pardonu i nadal istniała wzajemna nienawiść między stanem chłopskim a szlacheckim. Jest rzeczą wysoce wątpliwą, by w tych czasach grupa ludzi z pospólstwa zezwoliła, żeby przewodził jej rycerz. Istniały bandy wyrzutków, ale ściśle podzielone – albo dana drużyna składała się z samej szlachty, albo z samego chłopstwa. I jeśli się spotkały, walczyły ze sobą równie zajadle jak z okazjonalnym angielskim oddziałem. Cóż jednak fakty historyczne i realia obyczajowe mogły obchodzić fanów „francuskiego Robin Hooda”? Sam reżyser i scenarzysta, Jean-Claude Deret, nie zawracał sobie nimi zbytnio głowy, wtykając do swego serialu przeróżne „kwiatki”, które jak nic spowodowałyby zawał u każdego zawodowego historyka. Serialowi to zbytnio nie szkodziło. Uznanie widowni i tak zdobył sobie piorunem, i utrzymał je – co ciekawe – do dzisiejszego dnia, zyskując miano kultowego. Wiecej nawet, bo serial wywołał we Francji istną histerię, porównywalną z dzisiejszą reakcją na Harry’ego Pottera i w pewnym sensie jakieś echo tamtego uwielbienia przetrwało do dziś.

 Na pewno powodzenie serial zawdzięcza bezbłędnemu wybraniu targetu. Był adresowany do tych, co nie są już dziećmi, ale do dorosłych zaliczyć ich jeszcze się nie da. Tacy nie dbają o realia historyczne, ani o choćby szczątkowe prawdopodobieństwo scenariusza, interesuje ich akcja i główni bohaterowie. A ci stanowili uroczą parę. Młodziutki podówczas Jean-Claude Drouot, aktor-amator rodem z Belgii, olśniewał łagodną urodą, wspaniałymi czarnymi oczami i wrodzonym wdziękiem. Dla nieletnich dziewcząt stanowił idealny obiekt westchnień, a dla chłopców – substytut starszego brata, którego chce się naśladować. Miał wszystkie potrzebne cechy: był piękny, inteligentny, honorowy niezależnie od okoliczności, miał w sobie mnóstwo ciepła. Taki właśnie powinien być rycerz.

Partnerująca mu CeLine Legere, prywatnie żona reżysera, jaśniała kobiecą delikatnością. Nie można jej było uznać za piękność, jako Isabelle budziła jednak żywą sympatię widowni. Przede wszystkim była bardzo dziewczęca i słodka, nie żaden babochłop, co to jednym kopniakiem przewraca od razu trzech facetów, a gdy ktos ją złapie, to potem sam jest sobie winien. Rzadko uciekała się do przemocy. W całym serialu miało to miejsce może dwa razy – raz uderzyła napastującego ją żołdaka sabotem w głowę, a drugi raz strzeliła z kuszy do płatnego zbira, ratując życie swego ukochanego. Po unieszkodliwieniu groźnego typa zemdlała z wrażenia. Nie ulega watpliwości, że gdyby serial kręcono dzisiaj, Isabelle nie tylko położyłaby trupem jednego marnego najemnika, ale sprała też w pojedynkę połowę armii Czarnego Księcia. W latach 60’tych ubiegłego stulecia było to jednak nie do pomyślenia. Bohaterka pozytywna musiała być mieć w sobie kobiece ciepło i delikatność, i taka była Isabelle.

 Nie wiemy, czy Thierry kochał ją i traktował poważnie od początku – biorąc pod uwagę iście alergiczne podejście francuskiej szlachty do chłopstwa byłoby to dziwne – czy też zakochał się w niej później, ale w pewnym momencie było jasne, że nie może żyć bez Isabelle. Początkowo był wobec niej przede wszystkim opiekuńczy, no i żywił wobec niej wdzięczność za okazaną mu pomoc. Potem coraz wyraźniej można było dostrzec, że to uczucie przeistoczyło się w coś więcej. A Isabelle? Ona traktowała młodego rycerza z szacunkiem i uwielbieniem, nie żądając nic w zamian. Mało tego, gdy Thierry zaproponował jej małżeństwo, odmówiła. Jak powiedziała, źle by na to patrzono, bo on jest szlachcicem, a ona zwykłą wieśniaczką. Co trzeba podkreślić, w całym serialu – 58 odcinków – wymienili tylko dwa pocałunki. Jeden wtedy, gdy Isabelle ostrzegła Thierry’ego przed skrytobójczym ciosem miecza, a drugi w ostatnim odcinku, gdy król Jan II Dobry nakazał im się pobrać. Jak na dzieło francuskie, jest to niebywała, wręcz zadziwiająca skromność, aż budząca wątpliwości co do rzeczywistego żaru uczuć.

 Drużyna wyjętego spod prawa rycerza była, prawdę mówiąc, równie zabawna jak scenariusze odcinków, dość często nie trzymające się zbyt mocno przysłowiowej kupy. Raczej trudno byłoby osiągnąć cokolwiek, mając pod swymi rozkazami podobną bandę – buntowniczy poeta, aktor z wędrownej trupy, nieco tchórzliwy karczmarz, głupi jak but choć poczciwy kowal, kieszonkowiec oraz włóczęga, który sam nie wie kim jest. Nic dziwnego, że często-gęsto więcej pożytku tytułowy bohater miał z zakochanej w nim po uszy wieśniaczki i księdza. A przecież przeżywał mnóstwo przygód: napadał na angielskie konwoje, prowadził intrygi polityczne, pomagał królowi, gdy ten wrócił z angielskiej niewoli, no i przede wszystkim próbował zemścić się na zdrajcy, przez którego stracił swój zamek i ziemie. Messire Florant (w tej roli sam reżyser) pełni rolę potrzebnej w każdym filmie przygodowym Antypatycznej Osobistości, nemesis nękającej bohatera pozytywnego. Zaprzedany Anglikom nędznik robił, co tylko mógł, by dorwać rycerza-banitę, ale tylko zbierał cięgi. I prawidłowo, tak wszyscy lubimy.

 Obecnie serial może się wydawać cokolwiek naiwny, dekoracje tandetne, a konwencja – równie teatralna co oryginalnej serii Star Treka. I nie ma co się dziwić, te seriale są prawie równolatkami, dzieli je od siebie zaledwie półtora roku. O ile jednak Star Trek przerodził się w całe uniwersum, o tyle „Thierry la Fronde” nie doczekał się ani kontynuacji, ani rebootu, ani nawet filmu kinowego. Co prawda w ostatnich latach coraz śmielej mówi się o remake’u, wątpię jednak, żeby doszło do realizacji. Niedawno wypowiedział się nawet odtwórca głównej roli w serialu, który dzięki wyniesionym z produkcji doświadczeniom został znanym, profesjonalnym aktorem filmowym i teatralnym (w tamtych czasach studiował prawo i medycynę). Jean-Claude Drouot wypowiedział się kategorycznie, że nie należy ożywiać tego, co jest od tak dawna martwe. Jego zdaniem jakiekolwiek próby zainteresowania na wskroś współczesnej widowni średniowiecznym rycerzem i wojną stuletnią skazane są na porażkę, a ci którzy z przyjemnością oglądają stary serial, mogą zrazić się do niego po nieudanym reboocie. Czy ma rację? Trudno powiedzieć. Na pewno nie dowiemy się, jeśli nie zobaczymy. A czy zobaczymy? Cóż, czas pokaże.

 Tytuł: „Thierry la Fronde”
Gatunek: serial przygodowy
Rodzaj: czarnobiały
Produkcja: francuska
Reżyseria: Jean-Claude Deret (Claude Breitman)
Obsada: Jean-Claude Drouot, Celine Leger, Jean-Claude Deret, Jean Gras, Robert Bazil i in
Rok produkcji: 1964-66

[ratings]

Zapisz

Autor: Michał

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *