O twórczości Michała Gołkowskiego pisałam już niejeden raz. Od momentu ukazania się “Ołowianego świtu” jestem jego recenzentką i zagorzałą fanką, a to coś, co nie zdarza mi się przy okazji każdej książki, którą otrzymuję do oceny. Fenomen tego autora polega między innymi na tym, że dosłownie “łykam” każdą jego powieść, niezależnie od spraw, które porusza, nawet jeśli należy do nurtu przeze mnie nielubianego. Nie znoszę, na przykład, powieści wojennych – a jednak bez problemu przeczytałam “Stalowe Szczury“. Heroic fantasy, wyjąwszy nieśmiertelnego “Conana” (i to wyłącznie oryginał pióra R.E. Howarda, żadne kontynuacje, oraz, w pewnej mierze, “Herkulesa”), unikam jak najstaranniej. Powodem jest to, o czym wspomniałam wcześniej, że nie cierpię tematyki wojennej, a co za tym idzie, opisów bitew, rzezi i tym podobnych przyjemności. A jednak czytam “Siedmioksiąg grzechu“, mimo że na domiar złego w tym cyklu mamy do czynienia nie tyle z bohaterem, co z antybohaterem.
Michał Gołkowski przedstawił czytelnikowi wyjątkową paskudę moralną. Zahred, o którego mrocznych początkach nie wiemy nic pewnego, to masowy morderca, psycho-i socjopata najwyższej rangi. Jeśli nawet istnieje dla niego coś świętego, to na pewno nie jest tym czymś ludzkie życie. Szafuje nim aż nazbyt łatwo, nie oglądając się na nic ani na nikogo. Czy nienawidzi ludzi, czy tylko im zazdrości, trudno orzec. Ma jedną szczególną cechę: jest nieśmiertelny. A raczej, można by rzec, żyje na swoistym kredycie odnawialnym. Przez dwa pierwsze tomy – “Spiżowy gniew” i “Bogowie pustyni” – pokazuje się czytelnikowi z jednej, raczej nieprzyjemnej strony. Poznają go jako mąciciela, zainteresowanego wywoływaniem możliwie najkrwawszych wojen i rujnowanie porządku wszędzie tam, gdzie się znajdzie. Powoli odkrywa, że Zahred nie działa na ślepo ani z samej żądzy niszczenia. Pozwala to zrozumieć motywy potwora, choć rzecz jasna nie usprawiedliwić.
I nagle – w “Świątyni na bagnach” – zwrot o 180 stopni. To Zahred staje się ofiarą i mimo woli zaczyna budzić współczucie… Aż przychodzi na myśl klasyczny utwór The Rolling Stones “Sympathy for the Devil”. I zaraz potem pojawia się pierwsza od niepamiętnych czasów kobieta, która porusza jakąś zapomnianą strunę w sercu potwora. Mira. I co dalej?
O ile dwa pierwsze tomy rozgrywają się w czasach na tyle odległych, że niewiele o nich wiemy, o tyle trzyczęściowa opowieść “Bramy ze złota” jest już osadzona w bardzo konkretnych i dość dobrze poznanych realiach cywilizacyjnych. Zaczyna się prawdopodobnie gdzieś po roku 650’tym naszej ery, a kończy w połowie 718’go roku, dokładnie po zakończeniu drugiego oblężenia Konstantynopola przez armię kalifatu Umajjadów. Konstantynopol – Gołkowski sprzeciwia się stanowczo używaniu nazwy Bizancjum, wprowadzonej przez Niemców celem zafałszowania historii – nadal jest laikom mało znany. Mało tego, nawet fachowcy maja problemy z pewnymi aspektami jego codziennego funkcjonowania. Tak samo mało wiemy o przebiegu historycznych oblężeń. Wszystkie notatki w kronikach są, siłą rzeczy, stronnicze, co dotyczy zresztą i wszystkich historycznych zapisków, zwłaszcza tych w oficjalnych księgach. Tak naprawdę nie można im ufać. Między innymi o tym pisarz mówił na spotkaniu z okazji premiery ostatniej części, przytaczając przykłady z różnych stron świata, w tym z naszego podwórka.
Wieczorki autorskie z Michałem Gołkowskim to szczególne przeżycie. Zawsze można dowiedzieć się czegoś nowego, i to niekoniecznie z zakresu treści kolejnej książki. Można rzec, że ten stosunkowo młody pisarz to prawdziwy człowiek renesansu. Świetnie odnajduje się w każdym gatunku literackim, ma niezwykle dynamiczną osobowość i mnóstwo niemal encyklopedycznej wiedzy. Nigdy nie poprzestaje na tym, co “ogólne wiadomo”, a z pasją stara się dokopać do faktów mało znanych, czasem nawet niewygodnych, bo przeczą ugruntowanej wizji historii. Najbardziej interesuje go historia taktyki wojennej i ewolucji uzbrojenia, co zresztą dobrze widać w najnowszej części “Siedmioksięgu grzechu”. Jako członek Bractwa Rycerskiego (tak!), biorący udział w rekonstrukcjach bitew, dobrze wie, jak mogło, a jak na pewno nie mogło wyglądać zbrojne starcie dwóch armii w ósmym wieku naszej ery. Nie powiela stereotypów o wielogodzinnych epickich walkach opancerzonych aż po przysłowiowe dziurki w nosie rycerzy, rodem z filmów historycznych made in Hollywood. Przedstawia obraz oblężenia i walk, który przystaje do epoki i ma wszelkie cechy prawdopodobieństwa. A podczas spotkań z czytelnikami wyjaśnia krótko i barwnie, dlaczego tak właśnie jest.
Nie można się łudzić, że ukazane w “Bramach ze złota” bardziej ludzkie oblicze Zahreda utrzyma się w następnych tomach – byłoby to zresztą sprzeczne z koncepcją autora. Czy jednak ten cykl traktuje wyłącznie o Zahredzie, wiecznym tułaczu i ponadczasowym łotrze? Chyba nie. Równie ważne jest tło i postacie drugoplanowe, z których żadna nie jest kryształowa. Nawet przeciwnie, bo Gołkowski dokonuje wiwisekcji ludzkich przywar i złych skłonności, drzemiących w każdym człowieku. Prawdopodobnie Gołkowski uważa, że jeśli ktoś jest, kolokwialnie mówiąc, dobrym człowiekiem – to nie dzięki wrodzonym cechom, a raczej wbrew nim, bo z urodzenia istota ludzka bardziej jest skłonna do złego niż do dobrego. Dlaczego? Bo to zwykły biologiczny element walki o przetrwanie. A uzyskanie jakiejkolwiek władzy nad innymi ludźmi prowadzi bardzo szybko do ujawnienia najgorszej strony naszej natury.
Najlepszym przykładem jest tu Drus, bardzo ważna postać “Bram ze złota”, której warto przyjrzeć się bliżej. Zachęcam do tego, gdyż właśnie ten mężczyzna posłużył autorowi do przeprowadzenia udanego studium degeneracji moralnej u kogoś, kto w stadium wyjściowym był dobrym, szlachetnym i altruistycznie nastawionym idealistą. Można założyć, że zdaniem Gołkowskiego człowiek jest o tyle zły lub dobry, o ile pozwalają mu na to okoliczności. Cyniczne? Być może, ale warte rozważenia.
“Siedmioksiąg grzechu” liczy na razie pięć tomów, składających się na trzy części opowieści o losach Zahreda, skazanego przez niezidentyfikowanych bogów na wieczny cykl śmierci i odradzania. Znając Michała Gołkowskiego tych ksiąg może być więcej, niż się nam wydaje i nie miejmy złudzeń, że uda się nam przewidzieć rozwój wypadków.
Tytuł cyklu: “Siedmioksiąg grzechu”
Autor: Michał Gołkowski
Gatunek: heroic fantasy
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Autor: Eviva
Brak komentarzy